Podróży magicznym vanem z Gabrielem ciąg dalszy. Dzisiaj kilka zdjęć z burzowej Bułgarii, czyli jak przyszło nam się odbić od granicy…
Okazało się, że przejście graniczne do którego zmierzaliśmy generalnie jest, ale niestety go nie ma. Otwierane jest niby latem, ale jeszcze nie ma lata, niby tylko dla miejscowych, ale bywały głosy, że można się tam przeprawić na druga stronę. Z naszego planu w tym miejscu wyszły nici, ale kilka zdjęć wrzucam czysto informacyjnie.
Zatem w Bułgarii: Pada, jest mnóstwo burz, a poza kurortami jest bieda, bieda, bieda. Stety. Dwa dni szukaliśmy mięsa na jakiegoś grilla, albo ognisko. Wyszło na to, że jest ‚przed sezonem’, więc w mniejszych sklepach można dostać jedynie mrożone mięso. Rekordowe, jakie udało się nam znaleźć, miało termin do spożycia do czerwca 2006r. Świeżych choćby ochłapów, nie stwierdziliśmy. Masakra jakaś. Oczywiście grilla samego w sobie odpuściliśmy.
Kolacja na sucho w oczekiwaniu na burzę 😉 Czyli jak zorganizowaliśmy sobie improwizowaną kolację wyciągając wszystko co tylko ze sobą mieliśmy. I tak przyszło nam spożywać: chleb, ser, sok i piwo z Bułgarii, salami z Chorwacji, puszkowanego tuńczyka ze Słowenii, krakersy do piwa z Niemiec, czekolady ze Szwajcarii i Rumunii, ukraińską chałwę i szwajcarską kawę. Do tego wszystkiego nas dwóch, bułgarskie małżeństwo z kampera w podeszłym wieku oraz legiony cyganów kradnących drewno w pobliskich lasach…
Trzymajcie kciuki za pogodę i do usłyszenia 😉